Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i mówił mi, co jaśnie hrabina ma syna i kazał mi wiszukać we wszi dobre mamkę dla dziecka; ja pomiszlałem, co wy jechać możecie, bo to i los i szczęście niemałe. Będzie pieniądzów kupa i podarków. To bardzo dobry interes. Mie Hapka Pazioszycha zaczepiła i dawała odstępne, ale ja przódy do was przyszedł, może z wami zrobię geszeft. Ale musicie mi dać faktornego tego czarnego byczka, co go macie w chlewiku. A to wam przysyła jaśnie wielmożny plenipotent na początek...
I kładł na stole różową asygnatę, a mrugał wciąż figlarnie i uśmiechał się dwuznacznie...
Małaszka aż pobladła z wielkiéj radości.
Nie patrzyła na dziesięciorublówkę — pieniądze dla niéj w téj chwili nie miały żadnego znaczenia; szczęście przepełniło jéj całą istotę i mieniło się tysiącznemi odcieniami na jéj zwykle zasępionéj twarzy. Pojedzie do miasta, będzie chodzić w krasnych spódnicach i koralach po złoconych pokojach, jeść na gładkich błyszczących talerzach!
Tysiące myśli krzyżują się w jéj głowie jak błyskawica; ale rzecz dziwna... to, co ją najwięcéj do Warszawy ciągnąć powinno, to jest sposobność widzenia hrabiego, utonęło w tym chaosie dumy i chęci zadowolenia próżności. Nie myśli o bladym paniczu; rzekłbyś, że nie dba o niego — drży cała, i stojąc przed Szmulem, układa plany i zamiary na przyszłość.
Dziecko, mąż, chata, swoi — nic nie istnieje dla téj zgorączkowanéj kobiety; przed jéj oczyma snuje się jakiś świat zaczarowany, jakieś mgliste, niewyraźne obrazy, z których zapytana nie mogłaby zdać dokładnéj sprawy.