Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Odtąd była zawsze ponura i milcząca.
Julek, który wiele obiecywał sobie szczęścia podczas tych krótkich wakacyj, nie znalazł go w chacie.
Małaszka odpowiadała mu ostro, lub nie mówiła doń wcale. Koło gospodarstwa chodziła skrzętnie, zdawało się, że nadmiarem pracy chce zagłuszyć w sobie wspomnienia.
Wstawała pierwsza, kładła się spać ostatnia. W powierzchowności jéj jednak zaszły pewne zmiany. Schowała głęboko do skrzyni haftowane koszule i uroczyste namitki — nosiła teraz zgrzebne płótno i ciemne perkale. Nie zbrzydła mimo to wcale, nawet ten ostry wyraz twarzy nadawał się do posągowego rodzaju jéj piękności. Ta bruzda, rysująca się między ściągniętemi brwiami, dawała jéj pozór głębokiego zamyślenia.
Julek patrzył na nią smutny i zniechęcony. Pragnął szczęścia i wesela w domowéj zagrodzie — znalazł natomiast odpychający chłód i obojętność.
Szukał serca, przy którémby się mógł ogrzać — a trzymał w objęciach swoich marmurową bryłę, w któréj najgorętsza pieszczota nie mogła zbudzić życia.
Wprawdzie doświadczone a stare baby twierdziły, że wiele do téj zmiany przyczynił się stan młodéj mężatki, i obiecywały Julkowi wiele szczęścia, gdy dziecię pod ich strzechą zapłacze, ale słaba to była pociecha! — rzeczywistość była tak przykra, tak ciężka do zniesienia, że nawet myśl ojcostwa nie uśmiechała się mężowi.
Minęła zima i nadeszła ciepła, cudowna wiosna.
Julek z radością przywitał pierwsze promienie słońca, a gdy drobna zielona trawka zaczęła pokrywać mo-