Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mknięte jak trumny, przesuwają się koło drżącéj kobiety! W jednéj z nich jest z pewnością on — może spojrzy, może przechyli głowę przez okno powozu.
Nie — napróżno! hrabia otula teraz milionerkę ciepłym szalem i zapewnia ją o dostatecznym zapasie słodowych cukierków.
Pudła i koła karet przypruszone śniegiem, konie pokryte szronem. Woźnice siedzą poważnie w swych futrzanych płaszczach. Zwierzęta ślizgają się, wyciągając szyje, a Julek ciągnie je za uzdy.
Puszysty dywan tłumi stuk i hałas, tylko z głębi powozu podnoszą się bardzo niecierpliwe głosy dam lub gniewne słowa woźnicy.
Cały ten orszak sunął zwolna koło chaty, na progu któréj stała milcząca kobieta. Nakoniec ostatnia kareta przebyła bramę i podążyła za innemi.
Julek zamknąwszy wrota, poszedł do stajni zabrać swą odzież i niektóre sprzęty. We drzwiach chaty stała wciąż Małaszka, patrząc szklanym wzrokiem w przestrzeń.
Przed nią rozpościerał się biały całun śniegowy, a poza nim czarna ściana lasu cudowny przedstawiała widok. Drzewa strojne w szklaną koronkę, miały pnie zmienione w całe słupy kolumn. U góry gałęzie osrebrzone rysowały się wyraźnie na jasném niebie.
Przejrzyste białe sklepienie miało zaledwie odcień błękitu. Srebrne słoneczne blaski świeciły, nie wydając ciepła. Wszystko leżało ciche, martwe, białe.
Małaszka przymknęła oczy.
Hrabia przeszedł przez jéj życie jak cień, ale cień ten nie znikł wraz z nim samym. Odjechał, nie trosz-