Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie całowała go wszakże miłośnie, wciągała tylko w siebie woń angielskich perfum, tak jak przed kilkoma laty, siedząc na płocie, ocierała twarz o brudną i zatłuszczoną połę lokaja.
Z kredensu przeskoczyła nagle do salonu; teraz z litością myślała o Warce i krzaku berberysowym, przy którym odegrała się scena miłosna między lokajem i garderobianką.
Sądziła wszakże, że stosunek ten potrwa dłużéj, że hrabia zapragnie zobaczyć ją raz jeszcze. Czekała pewna siebie i wrażenia, jakie zrobiła na zdenerwowanym paniczu.
Tymczasem dziś mąż jéj spokojnie mówi, że państwo jadą na wesele, a on pozostaje w chacie.
Czy on pozostaje, jest to dla niéj obojętne. Ale hrabia wyjeżdża!
Krząta się więc po chacie chmurna, milcząca, rozpalając drżącemi rękami ogień w piecu. Potém bierze się do obierania kartofli — ręce się jéj trzęsą, oczy mgłą zachodzą. Siedzi na ławie naprzeciw Julka, palącego spokojnie fajkę i spoglądającego przez zamknięte okienko.
Za chwilę opuszczą powozy dworskie dziedziniec i przejadą bramę, aby więcéj nie wrócić — odwiozą jaśnie państwa na stacyę kolejową, a potém już z téj saméj stacyi wysłane do Warszawy zostaną. Wówczas to skończy się jéj marzenie, przepadnie nadzieja. Nagle do uszu Małaszki dochodzi hałas i wołanie. Julek zrywa się z ławki i wybiega. Małaszka w ślad za nim — otwiera drzwi i staje na progu.
Przed bramą kilka powozów dworskich, Julek otwiera szeroko wrota, karety jedna po drugiéj, czarne, za-