Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stawiono wszakże przy tych koniach, które nie miały wieźć panny młodéj do kościoła.
Rad, że się pozbył przykréj służby, zrzucił z siebie czerwoną kurtkę i włożywszy siwą świtkę, wszedł do chaty.
— Raduj się — rzekł do żony — pojechał dwór na wesele, to ja siedziéć będę teraz z tobą, hołubko moja, choć rok cały!
I usiadł na ławie koło okienka, patrząc na krzątającą się żonę.
Ale Małaszka nie odpowiedziała słowa. Milcząc, zaczerpnęła wody z wiadra i napiła się trochę.
Po owym pamiętnym ranku zimowym nie widziała więcéj hrabiego. Przesunął się jak cień przez kilka minut tylko, a mimo to, wspomnienie o nim zostało w każdym kącie chaty.
Tę delikatną woń, jaką wydawały jego suknie — woń Jockey-clubu i wybornego tytuniu, Małaszka czuła ciągle koło siebie. Nosiła teraz głowę bardzo wysoko, byłaby nawet rada, gdyby wszyscy widzieli jéj hańbę wyrytą na czole. Gdyby nie wstrzymywała jéj trwoga przed Julkiem, poszłaby do karczmy w niedzielę po południu i głośno, bez rumieńca, opowiedziałaby z drobnemi szczegółami wizytę hrabiego. Była dumną, że choć chwilkę znalazła się w jego objęciach; zdawało się jéj, że jest to szczytem szczęścia i dowodem wielkiéj łaski fortuny.
Gdy pan hrabia opuszczał próg Julkowéj chaty, upuścił przypadkiem na progu cienką chusteczkę. Małaszka schowała ją w głębi skrzyni. Gdy była sama, wyjmowała biały płatek i przykładała go do twarzy —