Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rowym sędzią, mierzącym karę, niż litościwym duchem, rozrzewnionym prośbą zatrwożonego serca. W pałacyku o gotyckich wieżyczkach odgrywała się właśnie wśród ciemnéj listopadowéj nocy nierówna walka, toczona u bogatego wezgłowia rzeźbionego łoża.
Na łożu tém, wśród chmur batystu i koronek, spoczywała blada, wynędzniała dziewicza twarzyczka.
To milionerka — narzeczona, schwycona wśród swych lat szesnastu przez ową okropną hydrę, nazwaną chorobą piersiową.
Nie ma jeszcze suchot, ale bardzo groźne zapalenie płuc przykuwa ją od tygodnia do łoża. Dwóch doktorów, sprowadzonych z odległych stron, czuwa dzień i noc koło choréj. Wyczerpują wszystkie środki ratunku, kłócąc się i rzucając na siebie nienawistne wejrzenia. Jasna pani jest „wyczerpaną.” Upada ze znużenia, gdyż trzy razy dziennie wchodzi do pokoju córki. Ta atmosfera lekarstw zabija ją; czuje, że jeśli to dłużéj potrwa — ona sama się rozchoruje.
Zapewnia o tém mdlejącym głosem, poczém odchodzi do swego buduaru, szeleszcząc trenem jedwabnego szlafroka. W sercu téj matki nie tleje iskra prawdziwéj miłości, ona nie zawiąże bielizny swéj córki dokoła drewnianego krzyża, jak to czynią bose wiejskie matule. Najwięcéj, układając się do snu, wzniesie głowę strojną w koronkowy czepek, i spoglądając na hebanowy krucyfiks, wyszepce: „Seigneur! sauvez mon enfant!” poczém zaśnie spokojna, zostawiając troskę najemnym sługom i płatnym doktorom.
Jaśnie panienka miała się źle, źle bardzo.
Spocona, rozpalona, leżała na samym środku łóżka, z wyprostowaném ciałem, z rękami wyciągniętemi; głowę,