Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

opartą na poduszce, pochyliła na piersi. Oddychała ciężko, otwierając co chwila blade bezbarwne oczy, przysłonięte mgłą jakąś. Otwierała usta dla przyjęcia podawanych lekarstw, ale czyniła to machinalnie, bez chęci wyzdrowienia, widocznie życie zmęczyło to biedne, nędzne stworzenie.
Niebieskie światło lampy rzucało blady cień na czyste dziewicze skronie; kaskada jasnych włosów, rozsypana na poduszkach, chłonęła te błękitnawe blaski i żółta barwa włosów nabierała pod wpływem tego światła zielonych odcieni. Na dworze noc ciemna i wilgotna rozpościerała panowanie swoje. Deszcz lał wielkiemi strumieniami, bijąc w duże gotyckie okna. Niebo topniało na wodę, monotonny odgłos deszczu wdzierał się do sypialni choréj. Wśród téj monotonności pręgi wodniste biły bez końca o wysmukłe wieżyczki i wyniosłe topole, rosnące dokoła pałacu. Chmury skupiły się ponad wioską i zawisły ciężko, nizko — tuż nad słomianemi strzechami chatek.
Nagle chora podniosła głowę, zabrakło jéj oddechu; na czole biednéj dziewczyny wystąpiły fioletowe pręgi, piersi wygięły się lekkim łukiem.
Kaszel zmienił się w świst, a odgłos jego przerażająco rozległ się po złoconéj wysokiéj sypialni.
Zdawało się, że z każdą chwilą czysta dusza dziewczęcia uleci w wilgotną ciemną dal, — uleci, aby nie powrócić więcéj.
Lekarze z trwogą spojrzeli po sobie.
Kazali zbudzić jaśnie panią, a sami przystąpili do cichéj narady. Po chwili sypialnia choréj zaczęła napełniać się ludźmi. Tuż przy łóżku stanęła nakoniec matka, zaspanemi oczami wpatrując się w córkę. Białe