Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bielały dwie wysokie wieżyczki o śpiczastych dachach.
Małaszka żywo podniosła oczy.
— Do dworu! — powtórzyła — a co ty tam będziesz robił teraz?
Po ustach chłopca przewinął się uśmiech smutny, gorzki — dziwny jakiś.
— Muszę zmywać szklanki i przynosić z kuchni półmiski do kolacyi — wyrzekł, pochylając głowę.
Ale po chwili wyprostował się i odrzucił w tył spadające włosy.
— Och! Małaszko! Małaszko! — zaczął znowu, a oczy jego ożywiały się stopniowo i głęboka bruzda, wyryta między brwiami, znikała jak pod dotknięciem czarodziejskiéj różczki — jaka ty szczęśliwa! ty możesz cały dzień latać po polu i chodzić do boru, gdzie takie wysokie choiny sięgają aż w niebo... Coby ja za to dał, żeby i mnie wolno było siedziéć tam, daleko, w ciemnym borze, wiesz, tam koło mogiły wisielca, taj grać, grać... a potém dumać.
Urwał i wyprostował się — pierś jego zdawała się rosnąć i przepełniać tą tęsknotą swobody, która go trawiła.
Wytarte nitki dworskiego surducika pękały z suchym trzaskiem pod tym nagłym nerwowym ruchem, którym rozszerzały się ramiona chłopca.
Małaszka patrzyła nań zdziwionemi oczyma.
— Koło mogiły wisielaka? ta tam straszy, Julku... w nocy tak jęczy, taj płacze...
— Głupia ty! — odparł Julek — to bór szumi i sosny grają. Ach! jak grają przecudnie! Nad mogiłą jęczy sowa, pewnie dusza wisielaka, a wkoło ciemno,