Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Oczy dwojga dzieci spotkały się.
I mimowolnym, bezwiednym ruchem wyciągnęli oni ku sobie ręce.
Jasna głowa Małaszki spoczęła na wytartym surducie Julka.
On objął ją spokojnie ojcowskiém jakiémś ujęciem.
Oczy jego zaszły tylko mgłą wilgotną i jeszcze pociemniały — był spokojny, cichy, smutny jak powierzchnia morskiéj głębiny.
Ona — przeciwnie, tuliła się doń namiętnie, drżąc dziwnym, gorączkowym dreszczem.
Zdawało się, że każdy nerw twarzy drży osobno, że po żyłach tego dziecięcego niemal ciała biegnie jakiś strumień gorący, który zapala w jéj oczach te dwa niepoczciwe ognie, płonące w jéj źrenicach.
Czternastoletnie dziewczę zmieniło się w objęciu chłopca na zmysłową, namiętną kobietę.
Ruchami kotki ocierała twarzyczkę swoję o ramię chłopaka — jedna ręka nerwowym ruchem plątała jego ciemne włosy.
Cicho było dokoła.
Na ziemię zdawała się spadać czarna krepowa zasłona.
Noc zarzucała swój welon i szła wolno jak kochanka, którą codzienne schadzki znużyły.
Mrok ten owijał i dwie młodzieńcze postacie, stojące przy sobie w milczeniu, a przytulone jak dwie młode brzozy, którym Bóg kazał wiecznie rosnąć przy sobie. Nakoniec Julek pierwszy ocknął się z téj miłosnéj zadumy.
— Czas mi iść do dworu — wyszeptał, odwracając z niechęcią głowę w stronę, gdzie między drzewami