Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak chmurne jak noc bezgwiaździsta, świadczyły o jakimś bólu i smutku, co trawił tę młodą a przedwcześnie zniszczoną istotę.
Powoli przestał grać i wsunąwszy fujarkę w zanadrze, szedł niezgrabnym, ociężałym krokiem naprzód.
Dziewczyna poprawiła się na płocie i z kokieteryą pociągnęła krasną chustkę na głowie.
Pogładziła włosy i poprawiła koszulinę u szyi.
Nie zważała jednak, że spódnica, zagięta nad kolanem, ukazuje całą jéj nagą nogę i brudne, czerwone kolano.
Chłopiec szedł daléj, nie widząc téj niemytéj Dalili, uczepionéj na chruścianym płocie.
Przechodzić jednak tędy musiał.
— Julku! — zawołała Małaszka.
Stanął i obejrzał się.
— Ach! to ty! — wyrzekł wolno — znów brudna i obdarta, co robisz na tym płocie?
Głos jego brzmiał dźwięcznie i czysto.
Małaszka pokraśniała nagle.
— Myłam się w sobotę — tłómaczyła półgłosem.
— Tak! a dziś wtorek — odrzekł Julek — wstydź się... i chcesz, żebym cię zaprowadził do dworu i pokoje pokazał.
Stał tak naprzeciw niéj i patrzył wprost na jéj czarne i pokaleczone nogi.
— Nie mam butynek, wiesz przecie — szeptała Małaszka.
Ale Julek nie słuchał — wzrok jego rozmarzony błąkał się po ciemniejącém niebie, ślizgał się po ciemnéj linii lasu, aż nakoniec spoczął na głowie dziewczyny. Małaszka patrzyła także w twarz jego.