Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bo patrzyła zalotnie, wabiąc mnie ku sobie ruchami wprawnéj kokietki.
— Trzeba tu wszystko zmienić, gdyż tak żyć niepodobna. Pragnę bogactw i przepychu. Gdzież twoi niewolnicy?
Zdrętwiałem cały. Przypomniał mi się mój poczciwy stróż Walenty, przynoszący rano i wieczór dymiący samowar. Niewolnik — piękny niewolnik!...
Ona nie czekała na moję odpowiedź, zaczęła mi wykładać teoryę chowu niewolników, na którym zarobić można znaczne sumy.
— Najlepiéj się wychodzi na sprzedaży tak zwanych „szlachetnych,” płacą dobre ceny, choć i za „domowników” wziąć można nieraz piękną sumkę. Azowie nie kosztują wiele, strawa jakakolwiek, a dzienne wynajmowanie przynosi spory dochód. Wierz mi, ja wiem co ci radzę; tylko mnie słuchaj, a dobrze nam będzie.
Mówiła szybko, a szlachetny profil jéj twarzy rysował się na tle ciemnego obicia. Mimo klasycznych rysów wydawała się niemal wstrętną ta przed chwilą jeszcze tak boska kobieta.
— Skoro do téj pory nie zebrałeś majątku, nie tęgą, widzę, masz głowę — ciągnęła daléj — dziwię się tylko, jak mogłeś tak gorąco żądać mego przebudzenia, gdy mię ani ubrać, ani wyżywić przyzwoicie nie potrafisz.
Zimno przeszło mnie całego. Coś podobnego usłyszałem przed kilkoma laty, gdy na balu, w kotylionie oświadczyłem się pięknéj córce wysokiego urzędnika. Dziś grecka dziewica, zrodzona przed wiekami, robi mi to samo pytanie, tym samym tonem,