Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o tém, że lubię pieniądze, pachnidła i jedwabie. Przywykłam do tego. Ponieważ mnie kochasz i pragniesz ożenić się ze mną, chcę, ażebyś znał moje gusta i upodobania. Ja nawzajem odpłacę ci wiernością i przywiązaniem bez granic.
Przy tych słowach po piękném jéj licu przesunął się cień ironii, znany mi dobrze z twarzy teraźniejszych kobiet.
— Nie wierzysz? — zapytała, dostrzegłszy niewiarę w mych oczach. — Klnę się na gołębią Afrodytę, że mówię prawdę...
Chwilkę milczeliśmy oboje.
— Niebardzo jesteś dowcipny — rzekła, ziewając — widzę, że będę zmuszona szukać rozrywek w Odeonie lub Amfiteatrze; tam uczęszczają kobiety wysokich rodów, a ja pragnę uchodzić za taką jak one.
Podniosłem na nią oczy, ale milczałem ciągle, tłumiąc w piersi ból, który mi sprawił ten straszny zawód.
Ona jednak zrozumiała moje wejrzenie inaczéj. Wstała nagle i z gniewem postąpiła ku mnie.
— Spodziewam się — zawołała — że nie powiesz nikomu, kim właściwie jestem. Zrodzona w niewoli, sprzedaną zostałam za nędzną sumę kilkudziesięciu obolów! Nie chcę wszakże wydawać się z mojém pochodzeniem. Opowiesz, że jestem córką możnego pana, i jako taka, pragnę zajmować należne mi stanowisko. Spodziewam się, że rozumiesz, o co proszę.
Skinąłem głową machinalnie, nie wiedząc co robię. Przede mną stał mój ideał żywy, mówiący; słyszałem głos téj dziewczyny i rozumiałem nareszcie, o czém myślała w tém zaklętém milczeniu swojém.