Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Źle mieszkasz, mój drogi — szepcą klasyczne usta.
Jak piorunem rażony, milczę na te niespodziewane słowa. Helleńska dziewica otula się w draperyę i siada na najbliźszém krześle.
— Dziwię się, że pragnąc tak gorąco mego przebudzenia — mówi daléj z całą powagą — nie sprowadziłeś choć kilka azyatyckich kobierców lub tkanin medyjskich. Możnaby jakoś przystroić tę komnatę, choć wątpię aby z podobnéj klatki zrobić się dało cokolwiek przyzwoitego. Gdyby tu były stoliki marmurowe, trochę naczyń azyatyckich, jakaś amfora, możnaby tu spędzić dni kilka.
Dreszcz przebiegł jéj ciało. Otuliła się w cienką draperyę i uśmiechnęła wdzięcznie.
— Pomyśl, mój drogi, o właściwym dla mnie stroju. Potrzebuję egipskiego płótna i trochę korynckiéj bielizny. Pragnę miéć lekką i barwistą szatę, przetykaną złotem, i wachlarz, a włos skręcony i w grzywkę przycięty. Wychodząc, użyję kolorowego pudru, co w słońcu wygląda bardzo pięknie...
Milczałem, straszny ciężar tłoczył mi piersi... Ona mówiła daléj, cieniując głos artystycznie i przechylając głowę na ramię.
— Za klejnoty wystarczą mi kolce ze spiżu górskiego i naszyjnik z kamei doryckich. Jeśli nie znajdziesz prawdziwych kamei, weź imitacye, to wygląda bardzo przyzwoicie.
Spojrzała na mnie uważniéj i wzruszyła ramionami.
— O ile wnoszę z twéj miny, zdaje mi się, że wymagania moje dziwią cię, a nawet przerażają. Wiedz