Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I piękna pani płonie niecierpliwością, — chce się ubrać, ubrać jaknajprędzéj i jechać, jechać na bal!
Jakże piękna teraz w téj iście królewskiéj szacie! Olbrzymi tren szeleści tym miłym chrzęstem czystego jedwabiu. Żadna sonata nie brzmi tak pięknie, jak szelest jedwabnego trenu... Blada dziewczyna w wytartym paltociku przyklęka na ziemi i skostniałemi od zimna rękami przypina nieposłuszne fałdy, które nie chcą spadać klasyczną draperyą ku ziemi. I tak znajdują się obok siebie dwie kobiety, obie młode, obie piękne, obie stworzone do miłości i szczęścia. Nierównie jednak los rozdzielił swe uśmiechy pomiędzy dwie te istoty. Oto jedna pełna wdzięku i świeżości wznosi głowę, jak rozkwitła kwiatów królowa — druga blada i zwiędła chyli się ku ziemi, jak polny kwiatek kosą ścięty. Wszakże biedna szwaczka nie zazdrości téj pięknéj pani. Dziś ona równie szczęśliwa — widziała go, mówiła z nim! Za godzinę będzie w jego objęciu — powie mu ile wycierpiała, wyspowiada się, poskarży, zapomni o tych czarnych, zdala od niego spędzonych godzinach. Nagle suchy kaszel rozrywa jéj piersi — kaszel ten dźwięczy w téj ciepłéj wonnéj komnacie, jak gość nieproszony. Razi wobec téj woni róż, psuje harmonię — istny to dysonans w dobranym akordzie. Piękna pani obraca głowę.
— Czy dawno tak kaszle? — pyta, zapinając perły na białéj szyi.
— Od dwóch miesięcy — odpowiada schylona u jéj stóp dziewczyna.
— Czemuż się nie leczy? — pyta znów, przysypując lekko pudrem zbyt rumiane policzki.
Dziewczyna wszakże nie odpowiada, uśmiecha się tylko boleśnie. Za 10 rubli miesięcznéj płacy żyć, mie-