Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ni i blasku! Alabastrowe ramiona toną w puchu koronek, pod delikatną skórą krąży siatka błękitnych żyłek, nozdrza poruszają się lekko. Wśród przepychu otoczenia, purpury aksamitnych portyer, marmurów i wschodnich miękkich dywanów, czaruje powabem odaliski, podnosząc dumnie strojną w hebanowe sploty głowę. Jest piękną i wie o tém.
Ta cudownie zarysowana głowa wykwita z białych ramion, jak kwiat lotusu z alabastrowéj urny. Świece, płonące w kandelabrach, rzucają migotliwe blaski na profil jéj twarzy, i tańcząc, ślizgają się po konturach szyi. Cacko — nie kobieta!...
Para ciemnych, sztucznie rozszerzonych źrenic patrzy wesoło, pogodnie i błyszczy zdrowém, jasném światłem.
Musi jéj być wesoło, przyjemnie na świecie. Nagle otwierają się drzwi. Pstrokato ubrana, zwiędła i zasuszona panna ukazuje w nich głowę strojną w ponsowe kokardy.
— Jaśnie pani! suknia!
Zrywa się jasna pani, jak za dotknięciem iskry elektrycznéj — niecierpliwość widnieje w jéj całéj postaci... Przez uchylone drzwi wsuwa się okazała postać lokaja, który z wielkim szacunkiem stawia podłużne pudełko na ziemi. Za nim cicho, nieśmiało wchodzi Marya i staje przy drzwiach, patrząc z uwielbieniem na cudnie piękną kobietę, tonącą w zwojach muślinu i koronek.
Panna służąca wyjmuje suknię. Okrzyk uwielbienia wyrywa się z piersi jasnéj pani.
Ta suknia — to arcydzieło! nie, ta suknia — to marzenie!