Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się z nim dzieje, muskularne ręce rudowłoséj woltyżerki zmusiły go do znalezienia się na kurytarzu. Tuż przy drzwiach potknął się o młodego, wyniosłéj postawy człowieka... zapewne owego metra śpiewu, choć zdawał się bankierowi dziwnie podobny do hrabiego Gustawa, którego często dawniéj widywał tańczącego z żoną na balach i zebraniach wieczornych...
Był to rzeczywiście Gustaw, szukający wytchnienia i rozrywki po trudach... przedślubnych, w objęciu i uścisku rudowłoséj piękności cyrkowéj.
Na samym wstępie Flora pochwaliła się przed nim świeżo otrzymanym podarkiem.
— Patrz pan! — wołała, potrząsając rudemi włosami — jak piękne kolczyki dał mi ten głupi bankier... a jak poetycznie, wyobraź sobie — dodała, chwytając poszarpaną już trochę różę — wyglądały one w téj róży!
Poczém z dziecinną pustotą zbliżyła się do stojącego przed nią Gustawa, i przyczepiwszy ponsowy kwiatek do klapy jego surduta, rzekła:
— Dla mnie kolczyki... dla ciebie pudełko! Widzisz, jak cię kocham!
Trzeci to raz w ciągu dnia jednego ponsowa róża z zamiejskiéj willi usłyszała słowo „kocham,” kobiecemi wymówione usty. Słówko to szepnęła najpierw jasnowłosa dziewczyna, oddając rozkwitłą kwiatów królowę odjeżdżającemu narzeczonemu; drugi raz wymówiły je blade usta Matyldy, tulącéj do siebie purpurowy kwiat, rzucony jéj na balkon przez dawnego kochanka. Poraz trzeci usłyszała róża to słowo „kocham” w saloniku hotelowym, gdy rudowłosa woltyżerka, śmiejąc się śmiechem bachantki, wpinała nadwiędły kwiat w tę sa-