Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

butonierę, w którą włożyły go drżące rączki tęskniącéj narzeczonéj.
Róża na słowa miłosne Adelki zdawała się płonąć rumieńcem dziewczęcym; słysząc szept bankierowéj, pochyliła swe dumne czoło, wstydząc się miłości karygodnéj, która tak namiętne a niedozwolone słowo wyciskała na usta bladéj Matyldy... pod wpływem zaś zmysłowéj nuty, drgającéj w wyznaniu woltyżerki o brylantowych bankierskich kolczykach, biedna róża, zgnębiona, zwinęła zwiędłe płatki swego królewskiego stroju i smutno odbijała na ciemném tle stroju eleganckiego panicza.
Tymczasem wesoła rozmowa i pusty śmiech rozlegał się wśród nagich ścian hotelowego saloniku.
Gustaw odzyskał życie, werwę, znalazł nawet przebłyski namiętnych uniesień, słowem, znalazł się w swoim żywiole...


∗                    ∗

Późno wieczór...
U żelaznéj bramy zamiejskiego ogrodu stoi z główką opartą na okratowaniu młode jasnowłose dziewczątko. Oczy jéj niespokojnie śledzą czarną pustą przestrzeń, uszy z wytężeniem chwytają najsłabszy tętent lub odgłos czyich kroków.
Wśród ciszy nocnéj rozległ się nagle tętent pędzącego wierzchowca; serduszko oczekującéj drgnęło.
— To on! to on! powraca!...
Za chwilę rumak wraz z jeźdźcem już są przed bra-