Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Błyszczały cudownie w tym wonnym kielichu, niby dwie krople rosy srebrzystéj.
Bankier uszczęśliwiony zbliżył się do drzwi nieprzyjaciółki kwiatów.
— Bukietu dziś nie mam — wyrzekł zwolna — ale spotkałem na méj drodze tak piękną różę, iż nie mogłem oprzéć się pokusie przyniesienia jéj tobie, kochana panno Floro!
Przymknięte drzwi roztworzyły się z trzaskiem i w nich ukazała się okrągła i rumiana postać panny Flory.
— Różę? — zawołała gniewnie — różę mi pan przynosisz... i śmiesz mnie deranżować dla takiego głup...
Dalsze sylaby uwięzły jéj w gardle — oczy zaiskrzyły się i tłusta ręka woltyżerki cyrkowéj schwyciła szybko podawany kwiatek, który jeszcze szybciéj rzucony został na konsolę. Za to brylanty zabłysnęły natychmiast w uszach panny Flory. Podarek bankierski wprawił ją w wyśmienity humor.
Ująwszy jedwabny tren szlafroka, zaczęła wirować po pokoju, śpiewając na całe gardło oklepanego cyrkowego walca. Bankier stał na boku, oczekując cierpliwie podziękowania... a tymczasem śledził gorączkowym wzrokiem ruchy rudowłoséj Flory, która tańcząc, czerwonawe kędziory rozpuściła na pulchne ramiona.
Ale w dniu tym nie miało mu się szczęścić...
Skoro bowiem zapukał ktoś dwukrotnie do drzwi saloniku, Flora zatrzymała się w tańcu, i obróciwszy się do bankiera, wyrzekła z uprzejmą grzecznością.
— Metr śpiewu przyszedł, zechciéj pan zostawić nas samych... do widzenia, bankierze!... dziś w cyrku!
I zanim oszołomiony bankier mógł zrozumiéć, co