Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mem obsiadły drzewa ogródka. Jeden, właśnie ta siwa gołąbka — przyfrunął aż do okna i usiadł na doniczce róż, spoglądając na stygnącą twarzyczkę.
Nagle moja mała otworzyła oczy.
Usta jéj poruszyły się nerwowym ruchem, właściwym tylko konającym; zaczęła szukać czegoś po okrywającém ją prześcieradle. Palce jéj napotykały wiązankę konwalij. Poznała ulubione kwiaty.
— Konwalie! — wyszepnęła.
Gołąbek zagruchał wesoło, wołając swych towarzyszy. Umierająca uśmiechnęła się słodko.
— Gołąbek!... — wyrzekła, a potém otworzywszy z trudnością oczęta, spojrzała na mnie ze smutkiem wielkim.
— „Kochany...” dodała i zamknęła oczy, zamknęła na zawsze.
Wszystko, co ukochała w życiu, miała koło siebie; ta czysta niewinna istota żegnała się w chwili zgonu z prostotą dziecięcą, nazywając tylko ukochania swoje właściwém imieniem. Potém odeszła spokojnie, cicho, zostawiając po sobie woń kwiatów i smutną piosnkę dźwięczącą w powietrzu. Gdym ją ułożył w trumnę, strojną w białe muśliny i pęki kwiecia, zdawała się spać tylko i oddychać spokojnie. Złożyłem na jéj białém czole pocałunek i szepnąłem w martwe uszko „do widzenia.”
Widząc ją tak czystą i spokojnie śpiącą, nie wierzyłem ani na chwilę, że odeszła ode mnie na zawsze. Ona śpi tylko — ta moja mała, śpi na cmentarzu pod kwieciem i białym marmurem. Dziś już szron pokrywa mi skronie i czuję, że chwila ujrzenia