Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kuszeń i idealnych zachwytów rozległo się wśród białych ścian parlatoryum z prawdą i najzupełniejszą dokładnością.
Marya Rafaelina podniosła głowę. Krew zastygła w jéj żyłach. O! teraz wie, czego brakowało jéj za klasztorną kratą: ta jedna chwila oświeciła ją należycie. Bezwiednie pragnęła usłyszéć to słowo, które spadło na nią jak grom z poza kraty, za którą uciekła przed laty dziesięciu.
Gdyby wtenczas zamiast perswazyi, siostra jéj tuliła się z tą miłością wielką do piersi swego męża, gdyby wtedy on, nachylony, pełen uczucia rzucił to słowo, to cudne, promienne słowo, byłaby dla tego „kocham cię” porzuciła ciemne mury klasztorne. Dziś zapóźno, może ona tylko z bólem patrzyć na innych, szczęśliwszych, i powtarzać w duszy „kocham cię.”
Gdy siostra wraz z mężem opuściła parlatoryum, Marya Rafaelina nie wróciła więcéj do siostrzyczek biesiadujących pod drzewami. Zamknęła się w swéj celi i płakała długo, długo bardzo.
Tuląc głowę do zimnéj, żelaznéj kraty, która dzieliła od świata okno jéj celi, powtarzała bezustannie to jedno słowo, co przyszło do niéj niespodziewanie, a przecież tak upragnione, tak gorąco pożądane.
I minęło lat dziesięć od téj chwili; siostra Marya Rafaelina klęczy przed statuą Boga-Rodzicy, kąpiącą się w promieniach słońca. Patrzy na bzy i jaśminy, słucha szmeru liści, a w głębi jéj duszy odzywa się mimowoli jedno słowo, które stanowi zawsze konieczną nutę z zapachem kwiatów i błękitem nieba.