Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Akwarelle.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

werężony. Nie obliczywszy się z siłami, wstąpiła do klasztoru w całéj pełni młodości i rozwoju sił fizycznych. Gorący strumień krwi, nurtujący jéj żyły, przebiegał po niéj bezustannie, nie mogąc znaléźć nigdzie choćby chwilowéj ochłody. Nagle uderzył do głowy i pozostał zastygły na tych szerokich, pełnych policzkach, odbierając zarazem wzrok i samowiedzę téj nieszczęśliwéj kobiecie.
Dziś siedzi ona zdrowa i czerstwa jak przed laty. Rzekłbyś, wybornie rozwinięta dziewczyna śmieje się z téj czterdziestoletniéj kobiety. W niedołęztwie umysłowém nie czuje bolesnéj ślepoty, która ją na wieczną noc skazuje. Jest teraz szczęśliwa, strasząc nocami inne siostry i błądząc po kurytarzach. I mimowoli siostra Marya Rafaelina patrzy na ociemniałą a w sercu czuje zazdrość, że to nie ona dotknięta tą nieuleczalną chorobą.
— Byłabym spokojna — myśli sobie — nie cierpiałabym tyle...
I biedna przełożona czuje, że nawet z koroną nie przyszło do niéj szczęście i spokój upragniony.
— Co mi jest? czego mi brakuje? — pyta siebie, szarpiąc nerwowym ruchem zieloną gałązkę.
Nagle siostra-furtyanka przybiega zaaferowana z miną gonionéj kozy i klęka przed przełożoną. To siostra „Jéj miłości” jest u kraty i pragnie widziéć nową matkę klasztoru.
Marya Rafaelina wstaje i idzie do parlatoryum wraz z siostrą-asystentką. Jest bowiem i mąż siostry, a regulamin nie dozwala okazywać się oczom męzkim saméj zakonnicy.
Na środku parlatoryum stoi owa Kazia, która przed