Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dział, iż na to potrzeba być kimś należącym do „towarzystwa”. On zaś, pomimo wszystkich pozorów, nim nie był.
Nie chciał również wyjść na kurytarz. Bał się, ażeby Kafthan nie chciał mu towarzyszyć. Te same pobudki skłaniały Wojsę do siedzenia w fotelu. Wojsa bał się, aby Wielohradzki nie pragnął pokazać się w jego towarzystwie. Siedzieli więc wszyscy trzéj kwaśni i niezadowoleni, patrząc na siebie z ukosa.
Wielohradzki bezustannie śledził lożę zajmowaną przez Muszkę i widział, jak Orzecka wstała i, szeleszcząc białą jedwabną suknią, zrobioną według mody z trzydziestego roku, poszła również w głąb loży. Od czasu do czasu słychać było tam wybuchy śmiechu Stania Pozbitowskiego i jego dziwaczny dyszkant, zimny i fałszywy.
Wielohradzki zaczął trawić się wewnątrz szalonem niezadowoleniém. Nie mógł otworzyć drzwi téj loży i wejść tak, jak inni. Na samą myśl tego salonowego zuchwalstwa drętwiał cały. Naraziłby się na śmieszność. Czuł to, wiedział, i to właśnie przeświadczenie sprawiało mu ból dojmujący.
Pocieszał się myślą, iż on jeden właśnie jest połączony z Muszką tą tajemną siecią, która go ciągnie za nią jak cień, siecią plątaną przez samą Muszkę i z jéj własnéj woli. Była to słaba i platoniczna pociecha. Dawało mu to mało radości, nic pra-