Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nem zdenerwowaniu chłodną, spokojną i pamiętającą o wykarminowanych wargach, o układzie ręki, o pięknéj draperyi tworzącego tło płaszcza.
Estudiantina nagle brzęczeć przestała i hiszpanie, uciekli za kulisy, machając mandolinami. Frenetyczne oklaski zmusiły ich do ukazania się, poczem zapadła brudna i zniszczona płachta, nazwana kurtyną.
Kafthan palce w stronę Muszki wyciągnął.
— Dobrojowska! — wyrzekł. — Uroda, fumy, kokieterya, malatura... o!...
Wielohradzki nie odpowiadał, znów niespokojny i podrażniony. Muszka nie spojrzała nawet na balkon, gdzie wiedziała, iż on musi się znajdować. Zresztą nie patrzyła zupełnie na salę i skoro tylko kurtyna zapadła, wstała powoli, rosnąc jak sosna, z aksamitu balustrady, i wsunęła się w głąb loży, nie rzuciwszy nawet okiem po za siebie.
W teatrze tymczasem panował gwar i hałas nadzwyczajny. Orkiestra grała jakąś hałaśliwą polkę. W końskiéj loży pozostał tylko Melunio, wybijający takt futerałem od lornetki.
„Ci panowie” wchodzili teraz do lóż, witali się z damami i stojąc rozmawiali, wybuchając od czasu do czasu głośnym śmiechem.
Wielohradzki czuł się skrępowanym. Nie miał śmiałości oddawania wizyt w lożach damom, w których domach bywał, a nawet prowadził tańce. Wie-