Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wie, a zaczynało rwać mu już na strzępki dawną egzystencyę.
Antrakt miał się ku końcowi. Końska loża zapełniła się znowu i publiczność wracała powoli na swoje miejsca. Kobiety zajmowały brzegi lóż, i nagle zrobiło się w teatrze jasno, biało, różowo, złoto, błękitno, od jasnych barw i twarzy otoczonych aureolami włosów o złotych połyskach. Wachlarze zagrały ponownie, niektóre były tak barwne i delikatne, jak skrzydła motyle. Jakaś chórzystka na trzeciem piętrze miała wielki wachlarz japoński z purpurowego papieru. Zdaleka rzucał się w oczy jaskrawą plamą, zwłaszcza w tym białawym pyle, który teraz powoli zaczynał wypełniać teatralną salę.
Muszka powróciła za dawne miejsce. Napróżno Wielohradzki wysunął się na przód balkonu i sterroryzowawszy Kafthana, ręce wdzięcznie na balustradzie ułożył. Muszka usiadła, nie spojrzawszy nawet w tę stronę. Po za nią zjawił się Stanio Pozbitowski. Orzecka pozostała jeszcze w głębi loży.
Podniosła się kurtyna.
Grano „Dom otwartyBałuckiego.
Wielohradzki nie znał téj komedyi. Bywał w teatrze rzadko, nie mając ku temu środków. Pierwsze sceny nie uczyniły na nim wrażenia. Patrzył wciąż na plecy i na kark Muszki. Obok widział ciemne, silnie