Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może tam będzie jaki oryginalny szlafrok; uważaj dobrze... to mi go późniéj narysujesz!
— Dobrze!...
Wziął ją za rękę i pocałował z przymileniem.
— A na bilet da mamuś Tadziowi? — zapytał.
Wielohradzka bez wahania sięgnęła ręką do kieszeni.
— Ileż ci trzeba?
— Trzy guldeny!...
— Aż tyle?
— Muszę iść na balkon pierwszego piętra... tam wszyscy z namiestnictwa chodzą... nie mogę bywać w krzesłach...
Podała mu z pośpiechem żądane pieniądze, tak była rada widzieć go w tym dobrym humorze, który rozjaśniał jéj smutne mieszkanie ciepłym, wiosennym promieniém.
Odprowadziła go na schody.
— Zapalę wieczorem lampkę i postawię na schodach — wyrzekła, opierając się o poręcz — zawsze się boję, skoro powracasz tak późno i możesz się poślizgnąć!
On, już na niższém piętrze, podniósł głowę z uśmiechem.
— Mam zapałki!... — wyrzekł.
— Pewnie w pudełku!... — troszczyła się znów Wielohradzka — tyle razy cię prosiłam, ażebyś nosił w tym metalowym futeraliku, który ci kupiłam. Je-