Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

na wschody i zasypywać chodniki. Był to jednak tłum szary i bezbarwny, kobiety ubogie w chustkach na głowie, małe dziewczynki ślizgające się w zbyt dużych trzewikach, sługi wypomadowane w perkalikowych kaftanikach.
Wielohradzki wsunął się pomiędzy grupę mężczyzn i stanął na stopniu, prowadzącym do sklepu nożownika. Oparł się plecami o futrynę drzwi i odziany w swe dość jasne nowe palto, w zgrabny bronzowy kapelusz, przerastał innych mężczyzn o głowę, górując nad nimi, nietylko wskutek podwyższenia, jakie zajmował, ale wskutek swego wzrostu, urody i białości cery, która w tém popołudniowém wiosenném oświetleniu nabiera tonów perłowéj masy, grającéj w promieniach słonecznych.
Wytężonym wzrokiem patrzył na drzwi, z których wysypywały się teraz postacie kobiece, czarno ubrane, skurczone, z czarnemi torbami na rękach, odzianych w niciane mitenki.
Stawały na stopniach, witały się, rozmawiały, czyniły sobie honory i grzeczności, czując się na tym krużganku jak u siebie. Niektóre z nich były bardzo małe i wątłe, w sukniach zbyt długich, w kapeluszach zbyt wielkich, z torbami i książkami olbrzymiéj wielkości. Inne zaś, wysokie i chude, miały, suknie nadto krótkie, podniesione dziwacznie z boku i z przodu, małe mantylki, dostające zaledwie do łopatek, niewielkie kapelusze na czubku głowy i małe