Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kadzideł, kwiatów i płynących pod sklepienie hymnów, czyniły zadość swéj czci ku Świętéj Dziewicy.
Inni przychodzili dla zabicia czasu, dla ujrzenia dam z arystokracyi, téj lub owéj głośnéj z urody pani lub panny z mieszczańskiéj sfery, lub poprostu z nałogu, z przyzwyczajenia, tak, jak szli o pewnéj oznaczonéj godzinie na Wały, do Jezuickiego ogrodu.
Stojąc na rogu ulicy, zbici w gęstą kolumnę obserwowali, często robili półgłośne uwagi, które daléj nieco odsunięta massa pospólstwa chwytała, powtarzała, przerabiała według swoich pojęć i umysłowéj potrzeby.
Lecz już po za ową massą sług, uliczników, bab i téj gawiedzi, która zdaje się rodzić z kamieni jak owi legendowi ludzie, rżały konie pojazdów i biły kopytami o bruk, niecierpliwiąc się w ciasnéj przestrzeni placyku, na którym ekwipaże, ustawione w podwójnym szeregu, czekały na ukazanie się swych właścicieli w kamiennéj ramie drzwi głównych.
Liberye były przeważnie ciemnéj barwy. Konie także maści ciemnej, zaprzęgi wytworne bez przeładowania stalą, lokaje i stangreci o ponurych, bladych twarzach, wygolonych starannie i o regularnych rysach chłopów, rodem ze wschodniéj części Galicyi.
Lokaje podchodzili teraz ku wschodom, wchodzili na nie, starając się wzrokiem odnaleźć swych chlebodawców, stangreci zbierali lejce, gotowali się do wyruszenia z miejsca. Tłum zaczął wylewać się już