Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

książeczki w kościstych rękach. Dwie czy trzy szły tryumfalnie, niosąc z sobą koło krynoliny, która, jak balon, kołysała się dokoła ich wyschłych bioder. Gdyż wszystkie one — małe czy wysokie wzrostem — były chude, przerażające w téj chudości, o nosach i szczękach szpiczastych, policzkach zapadłych, ustach wązkich i bladych, poruszających się, jakby ciągiem żuciem do tego ruchu zmuszonych.
Wszystkie były podobne do siebie, smutne siostry bliźniacze, niémające w sobie czaru abnegacyi sióstr klasztornych, tak białych i wdzięcznych w obramowaniu czystém dziewiczych welonów.
Za niemi zaczęło się teraz wysuwać mieszczaństwo. Mężczyźni, stojący na rogu ulicy, ożywili się nagle i niektórzy zaczęli przybierać zwycięskie pozy.
Każda z kobiet wychodzących na światło dzienne miała ładny ruch nagle olśnionéj blaskiem słoneczcznym gazelli.
Mieszczanki ubrane były zręcznie, szykownie; figury miały dobre, twarze uśmiechnięte. Całe aureole złotych i czarnych włosów wydobywały się z pod kapeluszy, trochę wyzywających, z egretkami piór i pękami wstążek po nad czołem. Młode panienki i młode kobiety nie różniły się strojem. Gdzieniegdzie tylko dwa bicze warkoczy opadały na cokolwiek zgarbione plecy pensyonarki.
Lecz wszystkie prostowały się, idąc śmiało i zgrabnie, dzwoniąc obcasami o kamienie wschodów, wie-