Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wiedział, że kłamała, ale kochał ją teraz z taką bezwzględną zapamiętałością, iż byłby jéj darował nietylko niedyskrecyę, kłamstwo i kokieteryę, ale nawet najgorszą zbrodnię.
Wziął więc telegram i z udaną nieźle obojętnością przebiegł błękitny świstek wzrokiem. Ściągnął brwi i przez chwilę zafrasował się, jaką przybrać minę. Postanowił odrazu oznajmić Muszce o swym odjeździe.
— Ja wyjeżdżam!... — wyrzekł, przybierając ton stanowczy, jakby opancerzając się przed prośbą lub łzami Muszki.
Lecz ona zupełnie spokojnie odparła:
— A!... kiedy?
Wielohradzki uczuł się do żywego tą obojętnością dotknięty.
— Dziś po południu!...
— A!
Nie spytała go o przyczynę, nie zażądała, aby pozostał jeszcze. Opuściła wzrok na telegram, który trzymała w ręku, i zaczęła go czytać uważnie i dokładnie.
Poczém zwinęła i włożyła w kieszonkę żakietu.
Stali teraz oboje przed sobą tak, jak obcy, jak ludzie, którzy się widzą po raz pierwszy i ostatni w życiu. Nie mieli sobie nic do powiedzenia.
Pierwszy Wielohradzki gwałtem wyrwał się z téj piwnicznéj atmosfery milczenia.