Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

leźli się na ulicy, lecz ścieżkę prowadzącą do morza zatamowała im grupa ludzi, złożona z rybaków i malarzy francuskich. Wszyscy, porządnie pijani, otaczali Jagourego, który z najwyższą pogardą wyrażał się o wszystkich obcych przybyszach, przepełniających Concarneau. Wśród czkawki pijackiéj opowiadał teraz, jako w obserwatoryum przeszłego roku zaprowadzono wielkie badania przyczyn, dla których sardynki przestały przepływać w blizkości Concarneau. Wydawszy dużo pieniędzy i straciwszy wiele czasu, uczeni z obserwatoryum odkryli wreszcie przyczyny, które oddalały przypływ sardynek do Concarneau. Zaczęli ogłaszać je drukiem, zasypując swe memo-ryały mnóstwem nazw, zupełnie niezrozumiałych. Nagle sardynki przypłynęły, i to w tak wielkiéj ilości, że on sam, Jagoury, sprzedawał całe barki na nawóz dzierżawcom folwarków okolicznych.
I mówiąc to, stary rybak tryumfował, drwił, uderzając się pięścią w zapadłe piersi.
Nom de nom! cré nom de nom!... — klął spluwając.
Inni rybacy potwierdzali jego słowa, dodając, że rząd sprawił obserwatoryum własny statek parowy, którym ci panowie jeżdżą na spacer w towarzystwie kokotek.
Lecz malarze francuscy zaczynali gniewać się i występować w obronie wiedzy. Krzyczeli, iż nie wolno jest urągać jéj poszukiwaniom. Głosy te