Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nagle zwróciła się ku Wielohradzkiemu i dość rozkazująco spytała:
— Do kogo był ten list, który pan schował do kieszeni, widząc mnie w bramie hotelu?...
Wielohradzki spojrzał na nią zdziwiony i ogarnęła go wielka radość.
Ta jéj niedyskrecya zbliżała ich już, łączyła jakimś węzłem, w słowach wyrażonego uczucia zazdrości.
Płaski jego umysł nie znalazł nic lepszego, jak w banalny sposób wyzyskać sytuacyę.
— Och!.., — wyrzekł, cedząc wyrazy — pani téj osoby nie zna... to... enfin... nie mówmy o tem.
Uśmiech ironii przesunął się przez usta Muszki.
— Powiedziałam już panu — wyrzekła tym samym ostrym głosem — że lubię tylko istoty dobre, potulne i proste... Jestem sama trop bonne comé-dienne, ażebym mogła znosić grę innych aktorów koło siebie. Prosto, otwarcie, szczerze, poczciwie powiedz mi pan, do kogo pisałeś?
Wielohradzki w téj chwili porzucił maskę subtelnego światowca.
— Do mojéj mamy!... — odpowiedział prawie dziecinnym głosem.
Muszka uśmiechnęła się teraz znowu, lecz bez śladu ironii, i szafiry swoich oczu utkwiła w twarzy Tadeusza.
— Powtórz to pan jeszcze raz!... — wyrzekła.
— Do mojéj mamy!... — powtarzał Tadeusz.