Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/242

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pewnego wstrętu, jaki mu ta zimna, szczypiąca woda sprawiała.
Co chwila przelatywały drobniuchne szare rybki, uderzały go po nogach i zakopywały się szybko w piasek, niknąć w jednéj chwili, niémal w czarodziejski sposób. Czasem przewinął się jakiś długi robak, który zastanawiał Muszkę, śledzącą ciekawie jego wężykowate ciało. Tu i owdzie płynęła dziwaczna gwiazda kraba, mała i jakby z kryształu zrobiona. Muszka jednak potrząsała głową. Pragnęła dziś złowić kilka większych krabów do swojego akwaryum, które miała w pokoju hotelowym.
Szli więc coraz daléj, spotykając teraz gromadki dzieci błądzące wśród wody, z siateczkami na ramionach, wpół nagie, ciemne od wiatru morskiego, lub młode dziewczyny w kostiumach kąpielowych, idące na połów krewetek. Jakiś pies, chudy i brzydki, błądził wśród skał i nagle pokornie przyplątał się do stóp Muszki, która przyjaźnie pogłaskała go po długim, lisim pysku.
— Pan się dziwi, że ja tak lubię zwierzęta?... — spytała nagle. — Lubię je, bo wiem, że pieszczotą swoją sprawiam im wiele radości... Pokorne to i tak się łasi...
Głaskała wciąż łeb kudłatego kundla.
— Czegóż ty szukasz tu po skałach, sieroto? — spytała — może czekasz na swojego pana, który barką popłynął na morze?...