Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Być może... — ciągnęła daléj Wielohradzka — iż z czasem trafi się Teci jaki poczciwy człowiek, i Tecia pójdzie za mąż...
— Nie, proszę pani!.. — przerwała nagle dość rezolutnie Tecia — ja nie pójdę za mąż!..
— Tecia jest jeszcze głupsza, niż przypuszczałam — odburknęła Wielohradzka. — Jeżeli się znajdzie uczciwy, z dobrem nazwiskiem i odpowiedniém stanowiskiem człowiek, to nikt Teci o zdanie nie będzie pytał. Zrobi się to, co się zrobić powinno... Słyszała Tecia?.. A teraz idź do domu, bo trzeba babce i Felkowi herbatę przygotować.
— Idę, proszę pani.
Z poręczy sofki zdjęła Tecia włóczkową chusteczkę i, owinąwszy się nią powoli, jakby z żalem, kierowała się ku wyjściu. Lecz nagle drzwi prowadzące do pokoju Tadeusza otworzyły się i w progu stanął sam Tadeusz. Natychmiast Tecia przyśpieszyła kroku i uciekła, jakby złapana na gorącym uczynku.
Tadeusz nie spojrzał nawet na wychodzącą, lecz powolnym, ospałym krokiem zbliżył się ku matce.
Ona wyciągnęła ku niému rękę i z największą troskliwością ujęła jego dłoń.
— Tadziu!.. ty masz gorączkę! — wymówiła z odcieniém trwogi w głosie.
Tadeusz usiadł naprzeciw niéj na framudze okna i zaspanym wzrokiem powiódł dokoła.