Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Piłam, proszę pani. Wczoraj babci pani Bodocka przysłała dwie butelki... Babcia mi dała do obiadu pół kieliszka.
Podała Wielohradzkiéj nawleczoną igłę.
— Proszę pani, już nawleczone!..
Lecz Wielohradzka zaczęła także składać robotę.
— Ciemno już... nie widzę... mogę sobie do reszty oczy popsuć...
Zwróciła się znów ku Teci:
— Niechże Tecia pamięta święcie słuchać doktora: brać pigułki i leczyć się. Tecia jest chora na niedokrwistość. Taka choroba nieuleczona może się na złe obrócić.
Tecia machnęła ręką.
Wielohradzka gest ten pochwyciła i zmarszczyła brwi surowo.
— Tecia jest głupia!.. — wyrzekła dobitnie. — Naczytała się znów Tecia romansów i zachciało się Teci umiérać. To grzech wyzywać śmierć, kiedy Bóg w nieskończonéj dobroci swéj Teci jeszcze do grobu iść nie każe. Czy Tecia zwaryowała, bawiąc się w jakąś desperacyę? Ma Tecia z łaski Boga i babki co jeść, w czem chodzić, gdzie spać, ma Tecia rodzinę zacną i dającą jaknajlepsze przykłady... czego się Teci zachciewa?
Tecia stała, przestępując z nogi na nogę i łykając ślinę. Ciemne oczy utkwiła w zamknięte drzwi, prowadzące do pokoju Tadeusza.