Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jakkolwiek doradził Maleniému wysłać miejsce przeznaczone na sale; balową wielką ilością sosnowych igieł. Tańcząc wczoraj kotyliona, kilkoma słowami umówił się z Muszką o prowadzenie tegoż tańca w Paprotce. Otaczała go atmosfera łaskocących wspomnień. Unikał wzrokiem widoku, ruszającéj się szczęki Pikniewiczowéj i siatkowych firanek, aby nie psuć sobie iluzyi. Byłby rad zamknął oczy, aby módz cofnąć się w głąb siebie i nie widzieć nic z otoczenia. które go tak raziło.
Tymczasem Tecia podała Wielohradzkiéj duży arkusz papieru o wyzłoconych ramach, po których czepiały się amorki i łabędzie i czerniły się niekształtne litery, z pod których wystawały gdzieniegdzie ślady źle wytartego ołówka. Tecia rozwiązała starannie tanią wstążeczkę, którą owa „laurka“ związana była, i położywszy rękę na głowie Felka, stała smutna, z ustami zaciśniętemi, z plamami swych czarnych oczu nagle w cień zapadłych.
Promienie wesołego wiosennego słońca przez szyby przymkniętych okien przez siatkę firanek wpadały do pokoju i słały się po sosnowéj podłodze, starannie wyfroterowanéj. Jasność ta ujawniała zniszczone tasiemki, któremi sukienka Teci mozolnie u dołu naszyta była, i jéj nowe buciki, zbyt ciasne, o płaskich obcasach, już cokolwiek skrzywione źle ustawioną stopą.
Wielohradzka unosiła się nad pięknością pisma