Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chał się kawałkiem tortu. Lecz babcia Pinkiewiczowa spojrzała na wnuka i natychmiast zawołała:
— Teciu! pokaż państwu, jakie to powinszowanie Felek wykaligrafował.
Chłopak, przyzwyczajony do popisów, jak uczona małpa, dojadał spokojnie resztę tortu i blademi oczami śledził siostrę, która, powstawszy, podeszła do komody i usiłowała otworzyć szufladę.
Nie udawało jéj się jednak. Komoda była ciężka, staroświecka, massive mahoniowa:
Pan Janczewski rzucił się do pomocy; mimowoli Tadeusz powstał i zbliżył się także.
— Niech pani pozwoli!...
Obaj przemówili równocześnie, stojąc po obu stronach klęczącéj przy szufladzie dziewczyny.
Ona, na sekundę, znalazła się pomiędzy nimi dwoma i przeszło ją gorące uczucie, jak gdyby jéj kto kark wrzącą wodą oblewał. Bezwiednie prawie zwróciła się w stronę mechanika.
— Proszę pana! — wyrzekła, powstając i miejsca mu przy komodzie ustępując.
Tadeusz powrócił na swój fotel i teraz jadł tort delikatnie, wybrednie, trzymając łyżeczkę estetycznie i odsuwając na bok tatarak osmażony w cukrze. Tort był dobry i świeży. Tadeusz lubił łakocie. Jedząc, błądził myślą po wczorajszym pikniku i jutrzejszéj majówce. Kombinował nowe figury kadryla i kotyliona. O mazurze nie można było marzyć,