Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W błękitnych źrenicach mężczyzny nie znalazła już ani śladu sympatyi, téj przelotnéj fantazyi, która od lat dwóch czasem, w chwili dobrego humoru, przewijała się i ciągnęła ją w zastawione sieci.
Natomiast instynktem kobiecym odczuła zimno znpełne i pewien rodzaj estetycznéj odrazy. W jednéj chwili zrozumiała, iż była niezgrabną, źle ubraną, źle uczesaną, że Tadeusz nudził się i z grzeczności prostéj i banalnéj siedzi tu, przy tym stole około tortu i naprzeciw babki, która znów z Wielohradzką zapuszcza się w rodowody i wymienianie koligacyi znaczniejszych rodzin arystokracyi galicyjskiéj. Zwróciła się do stołu i znów, ukrajawszy kawałek tortu, położyła go na talerzu. Obojętnie skierowała się w stronę pana Janczewskiego, który napełniał gorliwie stojące rzędem kieliszki.
— Proszę pana! — wyrzekła dziewczynka, podając mu talerzyk.
Janczewski pośpiesznie postawił na stole butelkę i talerzyk pochwycił.
— Ślicznie dziękuję! — wyrzekł zmieszany, lecz pomimo zmieszania wzrok w twarz Teci zatapiajmy.
Lecz ona odwróciła się od niego tak, jak przed chwilą odwrócił się od niéj Tadeusz, i nagle osowiała i zmartwiona usiadła na brzeżku krzesła, miętosząc w czerwonych rękach wstążkę, którą bluzka jéj w pasie przewiązana była. Obok niéj Felek zapy-