Strona:Gabriela Zapolska-Wodzirej Vol 1.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drogowskaz, wysuwając naprzód swój tors jarmarcznego siłacza.
Twarz Wielohradzkiego promieniała teraz radością. Muszka wyraźnie zaczynała zaznaczać swoją ku niému sympatyę. Jakiego to rodzaju była sympatya, o to Wielohradzki się nie troszczył. Brał to, co mu podawano, czując się szczęśliwym z tych królewskich okruchów. Pełen więc różowych myśli wyszedł z gabinetu. W progu saloniku spotkał już cale grono panien, których białe, liliowe, seledynowe sukienki rozsypały się w przestrzeni jasnych ścian, jak nagle rozwiany bukiet, złożony z cieplarnianych kwiatów. Szczebiot pusty i dźwięczny zaszemrał razem z szelestem wstążek i szybko poruszanych wachlarzy. Był to cały „gołębnik“, wypuszczony nagle na wolność i porwany w siatkę kwieciem zaróżowionych ścian Petit Trianon’u. Dziewczyny delikatne, wysmukłe odziane lekko, powiewnie ślizgały się atłasowemi pantofelkami po lustrzanéj tafli woskowanéj podłogi lub siadały, rozwiewając dokoła fałdy bladych sukien, na fotelach pociągniętych białą laką i wybitych białą w kremowe pasy materyą. I wszędzie delikatne profile rysowały się na tle girland, z róż i niezapominajek splecionych; koronkowa złota piana włosów, jak piana czary szampana, biła jasną aureolą w tajemniczym półcieniu płonącéj w alabastrowéj kolumnie lampy.
Muszki, Musie, Minusie, Maniusie, umitrowane,