że samochwalstwo Amerykanów brzmiało cudownie, kiedy je posłyszał po raz pierwszy. Że demokracja była rzeczą wielką, i że Karol Dickens był osobistością niezwykłą, o tych dwóch pewnikach nie zwątpił do śmierci. Lecz, jak powiedziałem, bezduszne powtarzanie zbudziło jego poczucie komizmu, zbudziło lwa śmiechu niby dziką bestję, węszącą żer. Posłyszał prawdę o jeden raz za wiele, posłyszał ją dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć razy i opatrzył się nagle, że była fałszywa.
Co prawda specjalna okoliczność zaostrzyła jeszcze i uwydatniła jego rozczarowanie. Odczuwał bardzo gorąco — jak zresztą odczuwał wszystko, zarówno to co go dotyczyło, jak i to co go nie dotyczyło — niesprawiedliwość amerykańskich kradzieży literackich, popełnianych na literaturze angielskiej a spowodowanych amerykańskim prawem przedruku. Nie przyjechał do Ameryki z myślą dyskutowania o tych sprawach. Skoro nieco później ktoś twierdził że tak było, odrzucił gwałtownie insynuację, jako dającą się określić: „jednem z najkrótszych słów w angielskim języku“. Lecz wkroczenie jego do Ameryki było nieomal tryumfalnem, mównica była gotowa, czuł się dość silnym aby móc wypowiedzieć każdą rzecz. Był jaknajgoręcej przyjęty przez wielu amerykańskich literatów, w szczególności przez Washingtona Irvinga. I w wypływającej stąd zapalczywej pewności siebie, przystąpił do niebezpiecznej kwestji amerykańskiego prawa przedruku. Wygłosił wiele
Strona:G. K. Chesterton - Charles Dickens.djvu/133
Wygląd
Ta strona została przepisana.