Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzekłszy to, zebrał karty, wstał i wszyscy trzej wrócili do Ekeby. Zmarły musiał odczuć, że nie wszyscy zapomnieli jego grobu opuszczonego. Dziwny to coprawda hołd, jakim obłędne serca uczciły kochanego człowieka, ale ucieszył on zapewne nieboszczyka, którego zwłokom nie pozwolono spocząć w poświęconej ziemi. Radował się, że nie wszyscy go potępiają.
Przyjaciele moi! Po śmierci zostanę pewnie złożona na cmentarzu, w grobie rodzinnym. Nie zagrabiłam swym bliskim majątku i nie targnęłam się na życie własne, ale napewne nie zaskarbiłam sobie tyle miłości i nikt dla mnie tyle nie uczyni, ile ci „kawalerowie“ dla tego zbrodniarza uczynili.
Nikt nie przyjdzie wieczór, o zachodzie słońca, kiedy będzie smutno i samotnie, do ogrodu umarłych i nie włoży mi kart barwnych w kościste palce.
Nie przyjdzie nikt, nie z kartami oczywiście, gdyż nie wabią mnie, ale ze skrzypcami i smyczkiem i nie zagra duchowi memu, który tkwi może jeszcze pod darnią, w pobliżu rozpadłego w proch ciała, by się pokołysał na fali tonów, jak łabędź na lśniącej wodzie.