Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zaczął niepewnie. Drżącymi palcami szukał tonów, marszczył brwi, próbował, nie mogąc znaleść drogi, wkońcu zaś zakrył twarz dłońmi i zaczął gorzko płakać.
Okrutnie postąpiła z nim bogini muzyki. Świętość nie była świętością. Nie śniły tu, czekając zbudzenia, akordy i nie taił się orkan tonów. Zgasła doszczętnie harmonja przecudna, godna bogów. Został jeno stary klekot i na tem koniec.
Ulitowała się jednak bogini i dała znak mądremu pułkownikowi. Wziął ze sobą Rusta i przynieśli we dwu, stół Löwenberga z rezydenckiego skrzydła.
— Patrzno, Löwenberg! — rzekł Bacrencreutz, gdy wrócili. — Masz tu swój fortepian! Zagraj teraz coś dla Gösty.
I oto ustały łzy Löwenberga, siadł i zagrał Beethovena młodemu, przygnębionemu druhowi. Niech się weseli.
W głowie starego biedaka zabrzmiały żywe akordy. Pewny był, że Gösta słyszy i podziwia jego grę. Znikły wszelkie trudności, pasaże i tryle szły teraz niezmiernie łatwo. Pragnął nawet, by sam mistrz go usłyszał.
Zaś w miarę gry coraz to większy ogarniał go zapał, a każdy, poszczególny ton rozbrzmiewał coraz potężniej, nadziemsko. Grał zaś tak.
— Czemuż bym cię kochać nie miał, o bólu? Czyż dlatego, że usta twe zimne są, policzki blade, uścisk dławi, i zamienia w kamień spojrzenie?
— Ty jesteś bólu, jak dumna kobieta, trudna do pozyskania, ale dajesz rozkosz większą od miłości wszystkich innych. Wyklęty jesteś, ja zaś przyciskam cię do łona i trzymał będę na sercu, tak długo, aż ziąb uleci, a w duszy poczuję szczęście.
— Cierpiałem bardzo od chwili utraty ukochanej. Była we mnie i wkoło mnie noc straszliwa. Modliłem się ciągle żarliwie, a Bóg mnie nie słuchał. Niebiosy były zamknięte. Z gwiezdnego nieba nie zeszedł anioł pocieszyciel.
— Ale tęsknota moja rozdarła wkońcu zasłonę, a tyś spłynął ku mnie na promieniu księżyca. Bólu — kochanku, przybyłeś w jaśnieniu wielkiem, uśmiechniony,