Strona:Gösta Berling (tłum. Mirandola).djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jestem nędznikiem i wyrzutkiem, który żyje poto jeno, by sprowadzać na bliźnich nieszczęście! Mimoto jednak nie wolno wam, przyjaciele, drwić z mego smutku. Ludzie lepsi od was strzegliby się tego!
To niesprawiedliwe! Gösta wie o tem to sam dobrze» ale nie może się opanować. Po wybuchu siedzi milczący i zawstydzony, a oni milczą także. Dotknęło ich to, dotkniętą uczuła się też bogini, ale przyszło jej nagle na myśl, że ma przecież pośród kawalerów dzielnego rycerza.
Był nim łagodny Löwenberg, któremu utonęła narzeczona, niewolnik Gösty, oddany mu bardziej nad innych. Przysunął się teraz płochliwie do fortepianu i musnął niepewną dłonią klawisze.
Na pierwszem piętrze, w skrzydle kawalerskiem miał Löwenberg stół z namalowaną klawiaturą i pultem na nuty, przy którym spędzał długie godziny codziennie, ćwicząc, grając utwory dla wprawy i ulubionego Beethovena. Bogini muzyka obdarzyła go łaską, on zaś pilnie odpisał sporą część z trzydziestu sześciu sonat mistrza.
Nie ważył się jednak tykać nigdy instrumentu prawdziwego. Klawjatura pociągała go, odstraszając jednocześnie, a hałaśliwie fortepian, na którym odegrano już tyle polek, był mu świętością. Przedziwny to instrument o mnóstwie strun, zdolny tchnąć życie w dzieło kompozytora. Löwenberg przykładał doń ucho i słyszał zaraz przeróżne scherza i andante. Był to dlań ołtarz ku czci bogini, którego nie tykał nigdy przez szacunek. Nie spodziewał się dojść do sumy, potrzebnej na kupno własnego fortepianu, a na instrumience majorowej grać nie śmiał, gdyż nie pozwalała poprostu go otwierać.
Słyszał brzdąkanie polek i pieśni bellmanowskich, ale sądził, iż to ubliża instrumentowi, który też wydawał głos jękliwy. Gdyby zagrano Beethovena, a wtedy dopiero zagrzmiałby potężnie.
Teraz przyszedł jednak czas na Beethovena i na niego, Löwenberga. Zebrał całą odwagę i usiadł podniecony chęcią pocieszenia swego pana i władcy, akordami śpiącemi w instrumencie.