Strona:Franciszek Zabłocki.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dliła?... tem gorzej dla niej, ale nie dla mnie... i cóż mi to wadzi?...“
Podsuwają mu nareszcie na piśmie sfałszowane dowody, że go przyjaciel zdradził, spotwarzył, ograbił, człowiek któremu ufał przez lat dwadzieścia, obszedł się z nim niegodnie, ten sam, który dla swego syna chciał ręki jego córki. Tego zawiele, to już naprawdę, wielkie rzeczy“, i na to pozwolić nie może, aby się sam do nieszczęścia własnego dziecka przyczyniał. „Nigdy syn Hilarego córki mojej mieć nie będzie!...“ woła w oburzeniu, pomagając właśnie bezwiednie do szczęścia młodych i do wygrania zakładu przyjacielowi.
Sztuka się kończy morałem swojego bohatera, że „rozumienie wielu, nie zawsze z rozumu wypływa“
„Co do mnie — konkluduje Szczęsny — moje takie jest prawidło, że sprawiedliwość i dobroć, gdziekolwiek są, zawsze na swojem są miejscu; że pełnić swoje obowiązki w łagodności, w dobroci, gdyby też ta łagodność, ta dobroć i zbytek przechodziły niekiedy, zawsze z niemi dobrze, zawsze jest dla społeczności pożytecznie. A kto inaczej rozumie, niechże sobie rozumie. Wielkie rzeczy!... i cóż mi to wadzi?...“
W trzyaktowej komedyi: „Dziewczyna sędzią“, intryga wydaje się wysnutą jakby z anegdoty, nie z życia rzeczywistego; młody komisant bogatego bankiera wygrywa w karty córkę podupadłego kupca Anzelma i ma ją poślubić, ale nieszczęście chce, że dziewczyna wpada w oko panu pryncypałowi. Bankier rozkochany w niej od pierwszego wejrzenia, próbuje odbić ją swemu komisantowi, który w szczerości serca wyznaje mu, że do gry o narzeczoną zasiadł z pieniędzmi, pożyczonemi potajemnie z jego kasy. Wygrał wprawdzie, ale ryzykował gotówkę pryncypała. Ani prośby,