Strona:Fiodor Dostojewski - Cudza żona i mąż pod łóżkiem.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Psst! — dało się słyszeć pod łóżkiem.
— To z pewnością na górze się tłuką — odpowiedziała żona, zląkłszy się, bo pod łóżkiem, istotnie, wszczął się ruch.
— Tak, na górze! — potwierdził mąż. — Na górze! A ja ci mówiłem, że jakiegoś franta — kchy-kchy! plecy!... Franta dopieroco spotkałem, był z wąsikami!
— Z wąsikami! Boże, to napewno pana — szepnął Iwan Andrzejowicz.
— Boże, co to za człowiek! Przecie ja tutaj, tutaj razem z panem leżę! Jakżeż on mógł mnie spotkać? Nie chwytajże mnie pan za twarz!
— Jezu, ja zaraz zemdleję.
W tej chwili istotnie doleciał zagadkowy szmer z góry.
— Co się tam dziać może? — wyszeptał młody człowiek.
— Panie, zlituj się pan! Strach mnie zbiera! Pomóż mi pan.
— Psst!
— Rzeczywiście, duszko, szmer; cały dom się przez nich trzęsie. I to jeszcze nad twoją sypialnią. Czyby nie posłać do nich?
— Jeszcze co! Co ten wymyśla!
— Noto już nie będę; tyś doprawdy dzisiaj taka zła...
— O Boże, idźże już raz spać.
— Lizo! Ty mnie jednak nie kochasz.
— Ach, kocham! Ale, na Boga, jestem taka zmęczona.
— No dobrze, dobrze! Pójdę już.
— Ach nie, nie, nie idź! — zawołała żona — albo też idź, idź!
— Co tobie takiego! Raz idź, to znowu nie idź! Kchy-kchy! Lecz naprawdę czas już spać... kchy-kchy! A wiesz, te córeczki Panafidinów... Kchy-kchy! Córeczki... kchy! Mają prześliczne lalki norymberskie, kchy-kchy...