Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go, od czasu do czasu dotykając go trąbą.
— Co powiesz, starowinko? — pytał chłopak, uśmiechając się do niego.
Birara wpatrywał się w niego smutnemi, łzawiącemi się oczyma i wzdychał.
— Dolega ci co? — dopytywał się Amra, głaszcząc przyjaciela.
Słoń smutnie opuścił głowę, zwiesił trąbę i przymknął oczy.
Bał się, widać, żeby mały kornak nie zrozumiał przyczyny jego niepokoju.
Przed zachodem słońca niebo powlokło się czarnemi chmurami.
Gdzieś, daleko jeszcze przewalały się i toczyły nad światem głuche odgłosy grzmotów.
Chwilami zalatywały porywcze podmuchy wiatru.
Nadążała burza — ta straszna, wściekła burza podzwrotnikowa, pełna zgiełku i zgrozy.