Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Być może, bał się tego, a może sam nie wiedział, jak potrafiłby wyjaśnić sobie nurtujące go przeczucie, wiedział tylko, że coraz częściej czarna, nieprzenikniona zasłona opada mu na oczy, a serce bić przestaje. Niemy, głuchy i ślepy czuł się bardzo bezradnym i bezsilnym bezmiernie, strwożonym czemś nieznanem, co szybowało wokół, ni to nocny ptak tajemniczy, ni to duża ćma bezszelestna.
Amra nie rozumiał znaczenia pomruków i westchnień słonia.
W przeddzień odjazdu przygotowywał się do drogi. Z pomocą parobka wykąpał wierzchowca, opatrzył siodło, uzdę i sprawdził, czy mocno się trzymają podkowy.
Dawniej, gdy chłopak krzątał się po zagrodzie, Birara zwykle stał i patrzał na niego spokojnie lub nawet drzemał, ufny, że nie opuści go już nigdy mały, kochany kornak.
Teraz słoń nie odstępował go na krok, dreptał za nim i chuchał na nie-