Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tem pewnym krokiem ruszył wprost przed siebie.
Zatrzymał się przed Amrą, otoczył go trąbą, chuchnął w twarz gorącym, wilgotnym oddechem i małemi, figlarnemi oczkami przyglądał się późnemu gościowi
— Kąpałeś się, przyjacielu? — spytał chłopak, widząc, że z boków zwierzęcia strugami spływała woda.
Birara prychnął i radośnie machnął ogonem, zakończonym kitą czarnej szczeciny.
— Jutro ruszamy do dżungli, mój stary — mówił Amra, drapiąc przyjaciela koło oczu. — Odtąd ja już tylko będę twoim kornakiem... Rozumiesz? Ja! Ja! Dziadziuś nigdy nie bił cię żelaznym młotkiem, jak to czynią inni poganiacze... Ja też nigdy nie uderzę Birary, nigdy!
Zdawało się, że słoń zrozumiał mowę małego Hindusa.
Ukląkł i, obejmując go coraz tkli-