przed nadchodzącem... Nie wiedział jeszcze, coby to miało być i czem mu ono groziło?
Czuł ową groźbę w odgłosie kroków czegoś nieznanego i czekał cierpliwie, bez oporu i trwogi.
Birara spełni rozkaz tej tajemniczej istoty również pokornie, jak wykonywał ciche rozkazy Amry...
Minęła jeszcze jedna noc...
Umilkły i ukryły się cykające nietoperze; przebrzmiały dalekie głosy małp, witających świt; rozległy się senne głosy budzących się ptaków.
Słońce ozłociło dżunglę, rosnącą na szczytach skał, a wkrótce trysnęło promieniami na łąkę, ze stojącym na niej słoniem.
Birara nie słyszał trąbki samochodowej, zgrzytu jego kół na żwirze i chrzęstu karabinów żołnierzy, prezentujących broń.
Uszy miał nastawione, trąbę podwiniętą, oczy otwarte, lecz pozostawał
Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/3/3a/Ferdynand_Ossendowski_-_S%C5%82o%C5%84_Birara.djvu/page219-1024px-Ferdynand_Ossendowski_-_S%C5%82o%C5%84_Birara.djvu.jpg)