Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyć na dużą odległość złom białego kamienia.
Świtała mu też nadzieja, że, skoro odnalazł dobrego człowieka o czarnej brodzie i dźwięcznym, poważnym głosie, ujrzy też wkrótce małego kornaka i chłopca w białem ubranku, przepasanem szkarłatną szarfą.
Przyśpieszał więc kroku, pomrukiwał i chrząkał coraz bardziej ochoczo. Podnosił co chwila trąbę nad głową i węszył, jakgdyby chciał się upewnić, czy dobry człowiek, którego niósł niegdyś z wąwozu, siedzi jeszcze na jego karku, i czy to on poklepuje go ciepłą, delikatną dłonią.