Strona:Ferdynand Ossendowski - Słoń Birara.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leżał, jak nieżywy, nie oddychał prawie.
Nic już nie słyszał i nie widział.
Tygrysica, wyszedłszy na łowy nocne, przemknęła wpobliżu słonia.
Zwęszyła go i przystanęła.
Zielone, płonące ślepia zwierza przebiły zwikłany, skłębiony gąszcz traw i krzaków i dojrzały leżącego olbrzyma.
Drapieżnik przywarł pręgowanem ciałem do ziemi. Już prężyć się jęły i drgać podchylone do skoku łapy, lecz ostry słuch przyłapał jakgdyby ciche westchnienie.
Tygrysica zrozumiała, że słoń żyje.
Widziała jego olbrzymie, potężne ciało i grubą trąbę, wyciągniętą bezsilnie na ziemi.
Nie śmiała jednak porwać się na tego mocarza, więc bez szmeru odczołgała się dalej i śmignęła w gąszczu trawy czarnemi pręgami i rdzą futra.
Birara wydał cichy chrap.
Spał...